„Jestem szczęśliwy, że mogłem doczekać tej chwili” – z Eugeniuszem Mrozem, przyjacielem papieża Jana Pawła II, żołnierzem AK i prawnikiem rozmawia Tomasz Kwiatek

Niezależna Gazeta Obywatelska

Ilu jest jeszcze żyjących przyjaciół papieża?

Jestem jednym z trzech żyjących kolegów Karola.

Jest Pan starszy od Jana Pawła II?

Urodziłem się w Limanowej 14 marca 1920 roku. Karol Wojtyła urodził się w tym samym roku, tylko w maju.

Od kiedy mieszkał Pan w Wadowicach?

Od 1935 r. Byliśmy z Karolem sąsiadami: mieszkaliśmy obok siebie w tej samej kamienicy.

Kiedy po raz pierwszy spotkał się Pan z Karolem Wojtyłą?

W piątej klasie gimnazjum, mieliśmy wtedy po 15 lat. Od razu po pierwszych lekcjach zorientowałem się, że to bystry i inteligentny uczeń o niezwykłych zdolnościach, wspaniały kolega. Był wyjątkowy. Miał charyzmę. Był zwykły, ale i niezwykły. Mówiliśmy na niego „Lolek”.

Czy przyszły papież mówił w szkole, że chce zostać księdzem?

Nie, w tych latach nie. Lolek chciał zostać aktorem i studiować na wydziale filozofii o kierunku polonistycznym. To była Jego wielka pasja. W 1935 roku powstał z inicjatywy Lolka i naszego profesora Kazimierza Forysia teatr szkolny, w którym graliśmy. Był oczywiście niezwykle religijny i uduchowiony, ale chciał być aktorem.

Jaki był papież w młodości? Pamięta Pan na przykład, jaka była Jego ulubiona lektura? Co czytał?

Czytał klasyków: Słowacki, Mickiewicz, Krasiński. Jego ulubionym poetą był Cyprian Kamil Norwid. Uznawał go za czwartego wieszcza.

A jak wyglądały te wasze słynne konkursy na jedzenie kremówek?

Zwykle przepędzam dziennikarzy jeśli mnie pytają o kremówki i dziewczyny. Mam już tego dość. Czy obecnie ludzie tylko tym się interesują? Czy nikogo nie obchodzi ich fakt, że Karol od dziecka wyrastał w świętości? Przyjeżdżają do mnie byki z telewizji i pytają, czy papież miał dziewczyny, biorą za to kasę, a ja tylko tracę czas. Ostatnio robili ze mną wywiady dziennikarze z Paryża i Berlina, ale ich interesował papież jako piłkarz. Mnie takie pytania przygnębiają…

Dobrze Panie Eugeniuszu, proszę powiedzieć w takim razie, kiedy widział się Pan z papieżem po raz ostatni w szkole?

Ostatni raz w szkole spotkaliśmy się 15 maja 1938 roku. Potem widzieliśmy się dopiero w dziesięciolecie matury. Maturę zdawało czterdziestu, dziesięciu zginęło na wojnie, dwunastu kolegów brało udział w działaniach zbrojnych na Zachodzie, pięciu walczyło pod Monte Cassino. Zresztą nasza klasa była wyjątkowa, taki rocznik. Ja byłem w AK, byłem potem wywieziony na roboty do Niemiec. Podobne historie mieli koledzy, rozproszyliśmy się. Karol był wtedy na studiach.

Był już wtedy po święceniach kapłańskich?

Tak. Ale to mnie nie zdziwiło. Lolek był zawsze bardzo pobożny i duchowo rozwinięty. Tak jak mówiłem, od dziecka wzrastał w świętości. W jego domu rodzinnym była kaplica i Karol zawsze dużo się modlił. To, że został kapłanem wcale mnie nie zaskoczyło.

Karol Wojtyła działał też w Państwie Podziemnym podczas okupacji…

Oczywiście. Był, podobnie jak ja, zwolennikiem ruchu narodowo-katolickiego. Podczas okupacji był zaprzysiężonym członkiem „Unii” organizacji narodowo-katolickiej wspierającej AK, której zadaniem było podtrzymywanie ducha patriotycznego i niesienie pomocy ludziom. Mało się o tym mówi. Papież był pod każdym względem wielkim Polakiem.

A jaka była Pana reakcja na wieść o tym, że Pana przyjaciel został papieżem?

Był październik. Pracowałem u mojego syna w ogródku, plewiłem i słuchałem Radia Wolna Europa. A tu pada wiadomość, że konklawe wybrało na papieża Polaka, Karola Wojtyłę. Popłakałem się ze wzruszenia, rzuciłem sprzęt ogrodniczy i wróciłem do domu, aby podzielić się wspaniałą wiadomością z rodziną, kolegami. Byłem wzruszony i szczęśliwy.

Wiem, że potem spotykaliście się w Watykanie. Jak wyglądały te spotkania?

Widzieliśmy się podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, zaprosił nas. To było pierwsze nasze spotkanie. Byłem bardzo spięty, onieśmielony. Kupiliśmy z kolegami białe róże. Papież ominął tam jakimś sposobem swoje straże, wymknął się, spotkał się z nami, każdego przywitał, uściskał, wszystkim nam łzy stanęły w oczach, to była wielka chwila. Mówiliśmy do niego „Ojcze Święty”, inaczej nie wypadało.

Co papież na to?

Nic. On mówił do nas per „ty”, a my do niego „Ojcze Święty”. Nie wyobrażam sobie, abym mówił do niego inaczej.

Ile było takich spotkań?

Zawsze jak był na pielgrzymkach w Polsce to spotykaliśmy się na Franciszkańskiej na wspólnym obiedzie, śpiewaliśmy piosenki, a ja przygrywałem na harmonijce. Papież zaprosił nas też do siebie, podczas pierwszej pielgrzymki. Pojechaliśmy we wrześniu 1979 r. – spora grupa kolegów, koleżanek, żony nasze, pięć żon kolegów. No i przez 8 dni gościliśmy w Watykanie: Msze Święte, spotkania, wspomnienia profesorów, kolegów no i śpiewy. Wszystkie lody prysły, bariera znikła. Takich spotkań z kolegami było cztery: dwukrotnie w Polsce i dwa razy w Castel Gandolfo, letniej rezydencji papieży.

Po śmierci papieża był Pan zwolennikiem hasła Santo Subito?

Nie, nie byłem zwolennikiem natychmiastowej beatyfikacji papieża.

Dlaczego?

Bo uważałem, że świat powinien trochę ochłonąć, dojrzeć. Dotyczy to zwłaszcza Polski. Polacy powinni zrozumieć kim był papież Jan Paweł II i ile mu zawdzięczają. Powinni zrozumieć ile Karol zrobił dla Polski, dla obalenia sytemu komunistycznego i zmiany Europy, a także dla Kościoła katolickiego. Powinni dojrzeć do tego, żeby dostrzec wielkość tej postaci. Dlatego uważam, że ten okres od śmierci do beatyfikacji powinien być wykorzystany przez Polaków i świat do zrozumienia Jego testamentu, w którym dał wyraźne wskazówki jak żyć, jak dawać opór złu.

Według Pana Polacy nie wykorzystali tego okresu?

Napawa mnie to smutkiem i goryczą ale muszę uczciwie przyznać, że Polacy nie wykorzystali okresu od śmierci papieża do beatyfikacji. Nie są do tego przygotowani.

Podniosła chwila beatyfikacji to zmieni?

W dniu beatyfikacji będzie euforia, przyjadą tłumy, będą koncerty, będzie wiele emocji ale świat i Polska nie przeżyją katharsis. A powinni, zwłaszcza rządzący. Boję się, że będzie to okres deklaracji i emocji, które niestety wkrótce opadną. Podobnie było z katastrofą smoleńską, były emocje, chwila oddechu i potem sprawa z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu i próba dzielenia społeczeństwa. Obym się mylił.

Gdzie Pan będzie w czasie beatyfikacji Pańskiego przyjaciela?

W piętek wybieram się do Wadowic, gdzie mnie zaproszono. W sobotę wezmę udział w czuwaniu przed beatyfikacją. Niedziela będzie dla mnie dniem ogromnej radości, wielkim przeżyciem. Jestem szczęśliwy, że mogłem doczekać tej chwili.

Nie chciał Pan zostać w Opolu i przeżywać to święto wraz z mieszkańcami miasta?

Nikt mnie nie zaprosił…

Dziękuję za rozmowę.

Komentarze są zamknięte