„Film jest opowieścią o walce dobra ze złem” – z Wiesławem Ukleją, asystentem scenografa przy produkcji filmu „Historia Roja” rozmawia Tomasz Kwiatek

Niezależna Gazeta Obywatelska6

Film Jerzego Zalewskiego o „Roju” jest dziełem pionierskim. Powstawał z licznymi problemami już na samym początku. Miałeś okazję brać udział w jego tworzeniu, opowiedz proszę jak się zaczęła Twoja przygoda z „Rojem”?

Moja przygoda z filmem, to właściwie historia przyjaźni z reżyserem Jerzym Zalewskim i fascynacji jego artystyczną osobowością. Zaczęło się od wspólnych odwiedzin bez kamery i mikrofonu u Jerzego Kowalczyka na bagnach pod Rząśnikiem. To jeden z żyjących Żołnierzy Wyklętych. Tak go trzeba nazwać, bo jest spadkobiercą pokolenia, które pojmowało obronę Polski, jej ludu, narodu i wszystkich jego świętości w kategoriach bezkompromisowych. Udowodnił to swoim czynem. Okazało się, że Jurek Zalewski od lat dźwiga na swoich barkach brzemię obowiązku przywrócenia, niemal całkowicie wymazanej ze świadomości społecznej, historii pokolenia wspaniałych młodych ludzi, którzy ginęli w nierównej walce z okupantem sowieckim, często nie mając innego wyboru. „Historia Roja” to owoc ogromnego dokumentalnego materiału filmowego pozostawionego reżyserowi przez Jana Białostockiego oraz wieloletniej pracy Jerzego Zalewskiego nad filmowymi dokumentami o żołnierzach NSZ. Dzięki tej pracy powstały Kadry NSZ I „Elegia na śmierć Roja”.

Żołnierze NSZ to dla młodych odbiorców chyba kompletna abstrakcja?

O bohaterstwie żołnierzy Armii Krajowej opowiadano, aczkolwiek niechętnie, już za komuny, ale tych, którzy nie złożyli broni i przystąpili do Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, gdy upadło powstanie warszawskie i rozwiązano Armię Krajową, nazywano bandytami. Ilu Polaków dziś wie, że w czasie pełnego rozkwitu dyktatury komunistycznych ciemniaków z Władysławem Gomułką na czele, nadal płynęła w piwnicach ubeckich katowni krew polskich patriotów, a w lasach ukrywały się resztki rozbitych oddziałów powstańczych?

Ostatni żołnierz-partyzant antykomunistycznego podziemia Józef Franczak ps. „Lalek” poległ w walce w 1963 r., osaczony przez oddział UB. Proszę zauważyć, jak długo trwał duch walki zbrojnej o niepodległość zanim został złamany i całkiem wykorzeniony z pamięci społecznej. Pozornie niedawno, ale minęły przynajmniej dwa pokolenia Polaków pozbawione tak naprawdę własnych korzeni. Dopiero śp. Lech Kaczyński konsekwentną polityką historyczną, obok potwierdzenia etosu Armii Krajowej, zaczął przywracać do „obiegu” bohaterów walki zbrojnej z sowieckim okupantem i rodzimą agenturą. Odznaczył pośmiertnie Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski „Lalka” i „Roja”. Zaczął się dobry czas dla odbudowania utraconej więzi międzypokoleniowej. Zapomniane cienie bohaterskiej legendy ożyły na nowo.

Wracając do filmu, to kiedy zaczęliście nad nim pracę?

Jurek Zalewski zadzwonił do mnie z wiadomością, że pojawiła się szansa na realizację filmową scenariusza „Historii Roja”, napisanego wspólnie z wiceprezesem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Wacławem Holewińskim. Niejako „po drodze” Jurek zrobił jeszcze dla Teatru Telewizji „Kwaterę Bożych Pomyleńców” na podstawie powieści Władysława Zambrzyckiego, która zdobyła w 2008 r. w Sopocie pierwszą nagrodę za reżyserię i scenografię. To niezwykła opowieść o ginącym świecie polskiej inteligencji na gruzach powstania warszawskiego…

Chodziły słuchy, że brałeś udział w tym spektaklu?

Tak, do dziś w studiu filmowym „Dr Watkins” Jerzego Zalewskiego krąży anegdota o pomyłce pracownika, który złożył mi propozycję wykonania scenografii do spektaklu. Pomylił mnie z wybitnym polskim scenografem teatralnym Jackiem Ukleją. Powiedziałem wówczas, że dla Jerzego jestem gotów podjąć to wyzwanie choć jestem inżynierem mechanikiem.

Okazała się jednak prorocza…

Miała charakter profetyczny. Latem 2009 r. nie miałem cienia wątpliwości, że moje miejsce jest u boku Jerzego. Gdy złożył mi propozycję współpracy przy produkcji filmu „Historia Roja” w charakterze asystenta scenografa – Jacka Uklei nie wahałem się ani chwili. Uczestniczyłem w realizacji filmu od początku, tzn., od momentu, gdy spotkaliśmy się z Jackiem w Krakowie, by zaplanować tzw. kalendarzówkę. W sierpniu 2009 r. zaczęła się szalona przygoda w Warszawie. Kilometr po kilometrze zjeździliśmy moim wysłużonym samochodem całe Mazowsze, poruszając się szlakiem walk i akcji zbrojnych żołnierzy oddziału Pogotowia Akcji Specjalnej Mieczysława Dziemieszkiewicza, ps. „Rój”.

Z tego co wiem nie mieliście łatwego startu?

Od początku problemem było zderzenie świata naszej prawdziwej przeszłości ze skompromitowanym światem spadkobierców epoki PRL- u w telewizji. Rok 2009 był już niestety początkiem odwrotu od misji podjętej przez poprzednie kierownictwo TVP. Jeszcze przed zdjęciami do „Historii Roja”, w trakcie prac dokumentacyjnych udało się nam przysłowiowym rzutem na taśmę zrobić dla Teatru Telewizji (przed końcem 2009 r.) spektakl pt. „Psie Głowy” oparty na kanwie prozy Marka Nowakowskiego. Zanim rozpoczęły się zdjęcia do filmu dowiedzieliśmy się o wypowiedzi pewnej wpływowej pani kierownik z TVP, która w przypływie szczerości oznajmiła publicznie, że „Historia Roja” nigdy nie powstanie. Do dziś film napotyka na rozmaite perypetie.

O czym jest ten film?

O pokoleniu takim, jak dzisiejsi młodzi Polacy, którzy mieli nieszczęście swą młodość przeżywać w okrutnych czasach. Nie było takiego nakazu, a przywdziali polskie mundury, na piersi powiesili ryngrafy z Matką Boską, przyszyli do rękawów opaskę z napisem „Śmierć Wrogom Ojczyzny”. Tak prezentował się oddział „Roja”, gdy uwalniał więźniów z ubeckich katowni, wykonywał wyroki na zdrajcach, wymierzał kary kolaborantom i przypominał ludności, że polskie wojsko niesie sprawiedliwość w samym środku sowieckiej zawieruchy. Był symbolem Polski stojącej w obronie swych obywateli, mimo, że rząd polski był bardzo daleko. Gdy zrozumiano, że trzeciej wojny światowej nie będzie, niezłomnym pozostało trwanie na posterunku aż do nieuchronnego końca – do śmierci. Obserwowałem z zaciekawieniem, jak młodzi aktorzy wcielają się na co dzień w mityczne pierwowzory granych przez siebie postaci. Nawet poza planem filmowym nie było już Krzysia, Wojtka, Janka, Pawła, Szymona, tylko „Rój”, „Mazur”, „Grom”, „Tygrys”, „Żbik”. Odżył czas trwogi o bliskich i ojczyznę najechaną przez zbrodniczą hordę. Ten film mówi o odebranej Polakom, bardzo ważnej części tożsamości. Mówi o nas samych poprzez prawdę o naszych przodkach. To nam zabito brata, zgwałcono dziewczynę, wrzucono do celi, przetrącono kręgosłup moralny i kazano milczeć. Kazano zapomnieć o nich, Żołnierzach Wyklętych, by zabrać nam naszą polską duszę.

Kim jest tytułowy „Rój”?

„Rój” to archetyp szlachetnego mściciela niosącego sprawiedliwość i wolność. To nasz własny i prawdziwy „Robin Hood” – rycerska legenda z polskiej tradycji zagończyków siejących trwogę na tyłach wroga. „Rój” nosi swój pseudonim z powodu mitycznego zdarzenia związanego z rojem dzikich pszczół, które go obsiadły, kiedy podczas okupacji niemieckiej został zatrzymany przez patrol. Niemcy, widząc to niezwykłe zdarzenie uciekli w popłochu. Taki stygmat z góry narzuca legendę, ale „Rój” stał się legendą dzięki niezwykłej brawurze i cechom budzącym postrach wśród funkcjonariuszy UB i kolaborantów. Jest go wszędzie pełno. Jest bezlitosny dla wrogów ojczyzny. W różnych miejscach pojawia się jednocześnie. Ubecy ze strachu strzelają do własnego odbicia w szybie, a nawet do siebie nawzajem. Opisują to raporty operacyjne UB.

Z tego, co wiem, scenariusz bazował głównie na faktach?

„Historia Roja” jest filmem fabularnym ale wydarzenia, na których został oparty scenariusz są prawdziwe. Jerzy Zalewski przekopał się przez opasłe tomy literatury, ogromną stertę dokumentów po byłej bezpiece i zbierał relacje żyjących jeszcze świadków tamtych wydarzeń. Na terenie Mazowsza, gdzie operował oddział „Roja”, historia tej legendarnej postaci jest wciąż żywa. Film, na który czekają świadkowie historii nie może odbiegać od prawdy. Jerzy musiał pogodzić ten aspekt z oczywistą potrzebą kreacji artystycznej. Sądzę, że w filmie odnajdą się ludzie pamiętający te czasy i żołnierzy „Roja”, a my zobaczymy w nim również uniwersalne piękno artystycznego dzieła, nad którym pracowali najlepsi w tej branży, jak choćby wspomniany przeze mnie Jacek Ukleja, autorka muzyki Hanna Kulenty, operator Tomasz Dobrowolski, kostiumolog Elżbieta Radke, specjalista scen batalistycznych i kaskaderskich Tomasz Krzemieniecki, niezastąpiony przy budowie dekoracji Paweł Świtaj, czy kierowniczka produkcji Małgorzata Matuszewska oraz wielu innych

W jaki sposób reżyser pokazał „Roja” i jego oddział? Jak wiadomo, wczasach PRL-u obraz żołnierzy wyklętych był jednoznaczny – pokazywano ich jako bandę faszystowskich zbirów, którzy mordowali zwykłych ludzi.

Ci, rzekomo zwykli obywatele, to niebezpieczni i najbardziej szkodliwi agenci bezpieki i kolaboranci, którzy stanowili rzeczywiste zagrożenie dla ludności cywilnej w czasach, gdy „władza ludowa” obejmowała Polskę w swoje posiadanie. UB nie cofał się niestety przed najbardziej okrutnymi prowokacjami podszywając się pod oddziały partyzanckie i dokonując na ludności cywilnej przerażających i okrutnych zbrodni, by zrzucić za nie odpowiedzialność na Żołnierzy Wyklętych. Stereotyp żołnierza podziemia – faszysty i bandyty, o którym wspomniałeś pokutuje do dzisiaj. Pamiętamy, jakie reakcje i opór wywołał wniosek o uznanie Dnia Żołnierzy Wyklętych świętem państwowym. Jak głębokiej destrukcji w świadomości społeczeństwa dokonali komuniści pokazał przykład wiceprezes opolskiego koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, Danuty Schetyny, która wypowiadała się w lutym 2009 r. z niechęcią o Żołnierzach Wyklętych i o ich święcie. W wielu miejscach na Mazowszu ludzie dopiero w trakcie naszej dokumentacji otwierali się i po raz pierwszy okazywali komuś, kto mówi o NZW zaufanie. Przecież do tej pory żyją i pobierają od państwa tłuste emerytury zbrodniarze z UB, o których bezkarność zadbała III RP. Film Jerzego Zalwskiego pokazuje prawdę o „Roju” i Żołnierzach Wyklętych. To żywe postacie z krwi i kości. Byli normalnymi, młodymi ludźmi, chcieli żyć, mieli własne marzenia. Pragnęli bawić się i cieszyć młodością. W zderzeniu z okrutną rzeczywistością sowieckiej okupacji musieli jednak szybko dojrzewać. Tam, gdzie chodziło o Polskę, kończyły się żarty. „Rój” wykonał pierwszy wyrok na komuniście Nasierowskim za publiczne znieważanie polskiej wiary i strzelanie do figury Matki Boskiej. Dziś znieważanie Polski i wiary ojców jest w dobrym tonie. To pokazuje jak głęboko komuna, a jeszcze bardziej obecna transformacja, zdeformowały naszą świadomość narodową.

Jaki główny cel przyświecał reżyserowi, tzn. jaką główną myśl ma uchwycić odbiorca, i czy coś takiego w ogóle jest?

Opowieść o „Roju” jest powrotem do zaginionego czasu, który został wyrwany z całości i ciągłości naszej prawdziwej historii. Został wymazany z pamięci kilku pokoleń. W miejsce tej „dziury” wstawione zostały fałszywe mity i ikony młodzieżowej popkultury, a nawet komunistyczni zbrodniarze mający pełnić funkcję młodzieżowych idoli, jak choćby Che Guevara. Film Jerzego Zalewskiego ma szansę, by tę brakującą mitologię wypełnić prawdą, która głęboko uśpiona w nas wszystkich, czeka, aby się przebudzić. Film jest przede wszystkim domkniętą artystycznie formą – pięknym obrazem namalowanym przez reżysera. Jest również, jak w każdym wielkim kinie, opowieścią o walce dobra ze złem.

Na czym polegała Twoja rola przy tej produkcji?

Formalnie rzecz biorąc, jak już wspomniałem, byłem asystentem scenografa. To całkiem nowe dla mnie, jako inżyniera, doświadczenie pozwoliło dostrzec nowe aspekty rzeczywistości, której najbanalniejszy fragment może stanowić niezwykle dramatyczny środek wyrazu. Moje zaangażowanie i wynikające stąd obowiązki miały jednak szerszy charakter. Mówiąc konkretnie, moje zadanie polegało na organizowaniu wszystkiego, co było konieczne do odtworzenia obrazu rzeczywistości okresu, w którym rozgrywa się akcja filmu, czyli lat 1945-1951. Byłem świadkiem codziennego misterium stwarzania przez Jacka Ukleję (z którym mieszkałem w Warszawie i hotelowych pokojach na planie filmowym), dawnego świata, zaklętego w akwarelowych obrazach na niezliczonej ilości kartek papieru do każdej ze scen, wiernie przenoszonych pod moim nadzorem na plan filmowy. Wraz z grupą dokumentacyjną – reżyserem, scenografem i operatorem zajmowałem się odnajdywaniem miejsc akcji dla filmu. W krótkim czasie stałem się przewodnikiem ekipy filmowej po najbardziej niedostępnych plenerach Mazowsza i Kurpiowszczyzny. Do mnie należało pozyskiwanie dla filmu obiektów i miejsc, w których miała toczyć się akcja. Uzgadniałem wstępne warunki ich wykorzystania. Były to domy, mieszkania, kościoły, łąki, lasy, dworce kolejowe, tory, a nawet rzeka. Organizowałem i koordynowałem prace działających równolegle wielu ekip wykonawczych i nadzorowałem budowę scenografii. Kupowałem i przenosiłem z miejsca na miejsce domy i całe zagrody. Pełniłem rolę „gorącej linii” między reżyserem i pionem scenograficznym.

Jak długo pracowałeś przy filmie?

Od dokumentacji do zakończenia zdjęć – łącznie półtora roku.

Jeśli możesz zdradzić, to w których dokładnie miejscach kręciliście najważniejsze ujęcia?

Wszystkie ujęcia były ważne. Od cmentarza w Ciechanowie, gdzie pochowany jest brat „Roja”, Roman Dziemieszkiewicz., potem w kurpiowskich leśnych ostępach w okolicach Gleby i Dylewa, bunkrach partyzanckich koło Piaseczni, w przywróconym przez nas do „czasów świetności” domu „Burzy” w Ciemniewie, kościółek w Ciemniewku, Sanktuarium Matki Boskiej Sierpeckiej zamienionym na filmowe więzienie, dworcu kolejowym w Sierpcu, w roli filmowego dworca w Ciechanowie, jego piwnicach i pomieszczeniach w roli więzienia w Makowie i posterunku w Gzach, w sierpeckim skansenie i starych domach w centrum miasta, dawnym kinie „Jutrzenka”, w gminnej spółdzielni w Nasielsku, dworku w Morawce, ruinach dworku pod Słończewem, na poligonie w Wesołej, na ulicy Małej i w koszarach na Pradze, w mieszkaniu na Stalowej, cukierni na Czynszowej, całkowicie „przerobionej” na knajpę, w kazamatach UB i NKWD na Sierakowskiego, w Kościele przy Placu Zbawiciela, na łąkach pod Malczynem, w Krasnosielcu w budynku – areszcie nad rzeką Orzyc i leśnym szałasie, na placu targowym pod dawną bożnicą, w Popowo-Borowem, gdzie odtworzyliśmy całe obejście spalone w obławie na „Pilota”, Twierdzy Modlin, pradolinie Narwi i w miejscu śmierci „Roja” – Szyszkach, gdzie zbudowaliśmy zagrodę Burkackich od podstaw.

Większość wymienionych miejsc, to miejsca prawdziwych wydarzeń opisanych w scenariuszu. Łącznie ponad pięćdziesiąt obiektów i miejsc, które trzeba było przeistoczyć scenograficznie w plany filmowe. 

Długo szukaliście odtwórcy głównej roli?

Obeszło się bez castingu. Ta decyzja, należąca wyłącznie do reżysera, zapadła najwcześniej. Zanim przystąpiliśmy do prac przy filmie Jerzy Zalewski dostrzegł Krzysztofa Zaleskiego-Brejdyganta – obdarzonego nieprzeciętnym talentem wokalnym zwycięzcę „Idola”. Miał swój styl i jakiś naturalny autentyzm, który gwarantował, że nie będzie plastikowym bohaterem z telewizyjnych seriali. Miał to coś, co nazywa się iskrą bożą i spore podobieństwo fizyczne do głównego bohatera. Na planie bitwy pod Malczynem starszy mężczyzna podszedł do umundurowanego Krzysia i ze wzruszeniem przywitał go mówiąc: Dzień dobry Panu, Panie „Roju”. Nie to jednak było najważniejsze. Aktorstwo Krzysztofa, wcielającego się w postać „Roja”, przeszło najśmielsze oczekiwania.

Ten film może przemówić do młodych ludzi, może ich pobudzić do myślenia o ojczyźnie, patriotyzmie?

Obok świetnych aktorów znanych z wcześniejszych ról, takich, jak Jerzy Światłoń, Mariusz Bonaszewski, Piotr Bajor, Tomasz Dedek, Magda Kuty, czy Jacek Kawalec w filmie grają aktorzy całkiem młodego pokolenia, jak Karolina Kominek, Wojciech Żołądkiewicz, Piotr Nowak, Paweł Domalewski, Bartek Magdziarz, Krzysztof Piątkowski, Jan Urbański, Konrad Marszałek, Jerzy Płoński, Mateusz Łasowski, Bartosz Kotchedoff, Sebastian Cybulski, Marcin Kwaśny, a nawet amatorzy z grup rekonstrukcyjnych, jak Szymon Sikora czy Jarosław Kuczyński. To młodzi ludzie właściwie z całej Polski. Ich zapał i emocje są autentyczne. Widać to na ekranie. Myślę, że tak, jak dla nas wszystkich, biorących udział w tym wyjątkowym przedsięwzięciu, „Rój” stał się żywą legendą, ma również szansę stać się nieśmiertelny dla widzów. Kończąc ten wywiad słowami matki „Roja”, która przy okazaniu zwłok syna mówi:„To nie jest mój syn. Nigdy go nie znajdziecie”, chciałbym wyrazić nadzieję, że widzowie odnajdą go w swoich sercach.

Dziękuję za rozmowę.

Poniżej relacje z planu filmowego:

  1. | ID: d69fe575 | #1

    Brawo Wiesiek, dobra robota…
    Opowiadałeś mi o kręceniu tego filmu, jak byłeś z Olą u nas. Z ciekawością więc oglądam, co z tego wyszło.

  2. pablo2703
    | ID: e4de2991 | #2

    SUPER ARTYKUŁ.DZIĘKI WIESIEK.DZIĘKI TWOJEJ POMOCY NIEMOŻLIWE STAWAŁO SIĘ MOŻLIWYM DO WYKONANIA.TWÓJ PIERWSZY FILM A NIE JEDEN KIEROWNIK PRODUKCJI POWINIEN CI HERBATKĘ I CIASTECZKO PODAĆ ;)

  3. Henryk Zwak
    | ID: 71340c75 | #3

    Tak Trzymać Panowie

  4. Andrzej z Opola
    | ID: b542d0a8 | #4

    Istotna nieścisłość w treści wywiadu. Cytuję: „Ostatni żołnierz-partyzant antykomunistycznego podziemia Józef Franczak ps. „Lalek” poległ w walce w 1963 r., osaczony przez oddział UB”. W 1963 roku już dawno nie było UB ale SB! To niezupełnie to samo. Od listopada 1956 roku istniała zupełnie inna struktura aparatu bezpieczeństwa. Obława na „Lalka” została urządzona przez SB i grupę operacyjną ZOMO. Mam nadzieję, że podobnych błędów nie będzie w filmie o „Roju”. Trzeba szanować historyczne realia. http://pl.wikipedia.org/wiki/J%C3%B3zef_Franczak

    1. Iwona
      | ID: f82624ad | #5

      Mam nadzieję, że Andrzej z Opola będzie usatysfakcjonowany, gdy powiem, że wszyscy zainteresowani tematem wiedzą, że UB nie było w 1963 roku.

  5. Tomasz
    | ID: ba735c86 | #6

    I po pokazie filmu. Narodowo-katolicka, prawdziwie Polska romantyczna epopeja. Odtrutka na płytkie holywodzkie produkcje. Dziękuję.

Komentarze są zamknięte